Wojna polsko-polska z dystansu sprawia wrażenie komediodramatu osadzonego w alternatywnej rzeczywistości. Nikt nikogo nie słucha, bo każdy przecież wie najlepiej. Moja racja jest najmojsza i na tym kończy się dialog publiczny, w którym jad leje się strumieniami jak wódka na wiejskim weselu.
Cisza na blogu zazwyczaj oznacza jedno – dzieje się tak dużo, że nie mam kiedy pisać. Po dwóch miesiącach w Tajlandii znalazłem się w Wientian, stolicy Laosu, gdzie zamknięty w hotelowym pokoju znów mogę chwycić za pióro. Nie zrozum mnie źle – od momentu, kiedy na moim paszporcie spoczął ciężar pieczątki urzędnika emigracyjnego lotniska Suvarnabhumi, napisałem wiele artykułów, lecz wszystkie powędrowały do moich klientów, a potem – do dziennikarzy. Taki los PR-owca. Praca jest dla mnie priorytetem, ponieważ bez niej nie mógłbym podróżować. Z drugiej strony, jeśli nie czuję, że mam coś do powiedzenia, to wolę czekać w milczeniu, dopóki moje myśli, niczym komórki w okresie prenatalnym, nie uformują się w dojrzałą refleksję. O ile można takowej oczekiwać od faceta, który w wieku 32 lat spakował plecak, pokazał swojemu dotychczasowemu życiu gest Kozakiewicza, po czym z uśmiechem na twarzy i biletem w jedną stronę wyleciał do Azji Południowo-Wschodniej.
Racja najmojsza
Podczas mojej nieobecności zdarzyło się całkiem sporo. W tragiczny sposób zmarł prezydent Gdańska, o czym pisały nawet tajskie media; światło dzienne ujrzały taśmy Kaczyńskiego; za kraty trafił Bartłomiej M., a Robert Biedroń obiecał zaczarować Polskę swoją tęczową różdżką, tak że będzie fajna i kolorowa. Do wykonania zaklęcia potrzebuje jedynie 2 skrzydła nietoperza, żabią nóżkę, włos z głowy Macierewicza i 6 milionów głosów.
Z tego wszystkiego najbardziej poruszyło mnie morderstwo Pawła Adamowicza. Niestety i nim rozgrywano na wszystkie możliwe strony. Co do reszty, to przyznam szczerze: od tych wydarzeń dzielą mnie nie tylko kilometry. Oddaliłem się od nich również mentalnie. Wojna polsko-polska z dystansu sprawia wrażenie komediodramatu osadzonego w alternatywnej rzeczywistości. Nikt nikogo nie słucha, bo każdy przecież wie najlepiej. Moja racja jest najmojsza i na tym kończy się dialog publiczny, w którym jad leje się strumieniami jak wódka na wiejskim weselu. Kłócą się jak rozbitkowie o ostatnią butelkę wody. W imię swoich „nieomylnych” sądów są w stanie człowieka ukamienować, a wszystko na podstawie szczątkowych i często nawet niesprawdzonych informacji.
„Wiedza daje pokorę wielkiemu, dziwi przeciętnego, nadyma małego. Nic tak nie ogranicza prawdziwej wiedzy, jak przekonanie, że się wie to, czego się nie wie” – napisał Lew Tołstoj, a ja zastanawiam się, jak często media tworzą w nas takie przekonanie. Ścieramy się o sprawy, o których w gruncie rzeczy nie mamy zielonego pojęcia. Co gorsza, przedmiotem niekończących się sporów są często rzeczy absurdalne, co świadczy o skali wewnętrznych podziałów. Nie potrafimy wznieść się ponad narrację narzuconą przez polityków i utwierdzoną przez środki masowego przekazu. Dostajemy podany na tacy obraz świata i wymaga się od nas, abyśmy go bezmyślnie skonsumowali. A potem narzekamy na dewaluację roli autorytetów, postprawdę czy popularyzację idiotycznych teorii spiskowych.
Nowa dekadencja
Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Za sprawą nowych technologii czeka nas transformacja ze społeczeństwa informacyjnego w postinformacyjne. Sztuczna inteligencja już dziś umożliwia tworzenie fałszywych materiałów wideo, które do złudzenia przypominają autentyczne nagrania. Udoskonalenie i popularyzacja tego typu rozwiązań wyniesie nas na nieznany dotąd poziom dezinformacji. Świat, w którym żadna relacja wideo nie jest wiarygodna, a politykom można wkładać w usta dowolne słowa, jest bliżej niż nam się wydaje. Jeśli dziś nie mamy zaufania do mediów, to co będzie za 20 lat? Być może współczesny model państwa stanie się archaiczny, a społeczeństwo organizować się będzie w nowy, zdecentralizowany sposób. Taka kultura plemienna 2.0 to wersja optymistyczna. Alternatywą jest krwawy autorytaryzm w chińskim stylu, którego raczej nie chcemy.
Kiedyś się tym wszystkim przejmowałem. Szczątkowa wiedza z doniesień medialnych wystarczała mi do formułowania najbardziej krzywdzących oskarżeń. Dziś dostrzegam coraz wyraźniej, że rzeczywistość nie jest czarno-biała. Składają się na nią tysiące odcieni szarości, a na każdy problem nakłada się tyle warstw, że ekspresowe diagnozy zazwyczaj okazują się nietrafione. Dają wprawdzie poczucie bezpieczeństwa, w sposób uproszczony porządkując chaos, lecz zbudowane na fundamencie ignorancji, prowadzą na manowce. A przecież tak łatwo szufladkować ludzi według określonego klucza: lewak, antyszczepionkowiec, islamofob itd. Nie trzeba wtedy ich słuchać, a tym bardziej – próbować zrozumieć.
Polskie piekiełko? Przyglądam mu się od niechcenia ze słonecznych tropików. Stąd wszystkie te waśnie zdają się być trywialnym wyrazem ludzkiej ułomności, festiwalem narodowych przywar. A co dopiero z perspektywy wszechświata lub wieczności? Zakładam, że nie mają najmniejszego znaczenia.
Fot. Tomasz Urbanek / East News, Teatr Narodowy, Kordian